Pomiędzy 12 a 15 maja w ogrodzie robi się nerwowo. Przymrozki pojawiają się u mnie praktycznie rok w rok (chyba dwa lata temu wyjątkowo nie było „zimnej Zośki”) i niszczą prawie wszystkie młode przyrosty.
Nie ma zmiłuj, uszkadzane są zarówno większe liście drzew i krzewów, które wcześniej rozpoczęły wegetację, np. bzu czarnego, tawliny, suchodrzewu, jak i malutkie pączki roślin późnych, np. robinii, katalpy czy klonu. Cierpią rośliny młode i stare, liściaste i iglaste. Zabiegi ochronne nie pomagają.
Co roku przygotowuję się na ten czas i zawsze mam te same wątpliwości. Czy ochrona roślin przed mrozem w ogóle ma sens? Przecież nie przykryję włókniną całego ogrodu, co najwyżej byliny i niskie krzewy. W ciągu kilkunastu dni uszkodzone rośliny odrodzą się z pąków śpiących, a potem nadrobią stracony czas, więc nie ma sensu dzielić ich na lepsze i gorsze – warte osłaniania i nie warte. Z przyzwyczajenia szykuję jednak białą włókninę, choć już wielokrotnie się przekonałem, że nie zawsze się sprawdza. Jeśli liście dotykają do tkaniny, co jest nieuniknione, gdy ją narzucam, zawsze przemarzają. Bambusowe stelaże z naciągniętą tkaniną, ustawiane nad roślinami są dobre dla kolekcjonerów, którzy uparli się, żeby posadzić coś egzotycznego. W przydomowym ogrodzie się nie sprawdzają. Zraszanie roślin działa tylko, gdy temperatura oscyluje wokół zera, a zadymianie, stosowane przez sadowników jest dość kłopotliwe ze względu do dobro stosunków sąsiedzkich i przepisy.
Mój ogród położony jest dość nisko, w zastoisku mrozowym i zawsze, niezależnie od pory roku jest w nim zimniej niż na okolicznych polach, więc to może być przyczyna braku skuteczności stosowanych metod. Każdy na własnym ogrodzie powinien przekonać się o skuteczności systemów ochrony roślin albo… pozostać przy metodach prewencyjnych, takich jak odpowiednie nawożenie z mniejszą dawką azotu, sadzenie w miejscach osłoniętych roślin wrażliwych, pod murkami czy ścianami.
Marek